Historia: „Byłam zafascynowana szkołą”
Wspomnienie Marii Czarneckiej o czasach spędzonych w Szkole Podstawowej nr 1 w Kępnie.
Maria Czarnecka, długoletni przewodnik miejski po Wrocławiu, siostra Tadeusza Warzechy – zawodnika Klubu Sportowego „Kolejarz”, urodziła się w Kępnie w 1935 r. Swoją edukację rozpoczynała w szkole niemieckiej, dlatego bardzo cieszyła się, kiedy po wojnie, w 1945 roku, mogła wreszcie zacząć uczęszczać do wymarzonej, polskiej szkoły – Szkoły Podstawowej nr 1 w Kępnie. - Wcześniej chodziłam do niemieckiej szkoły, uczyli mnie na siłę, a nie znałam niemieckiego, więc byłam upokarzana, musiałam się chować, bo niemieckie dzieci śmiały się ze mnie – mówi M. Czarnecka.
- Kiedy Kępno zostało wyzwolone, najpierw w szkołach były niemieckie lazarety, czyli szpitale. Dopiero jak władze w Kępnie ustabilizowały się, ogłoszono w kościele, że wszystkie dzieci mają się zgłosić, aby zapisać się do szkoły. Zaczynał się Wielki Post 1945 roku, był luty albo marzec – wspomina. - Zebrali nas w małej szkole przy ul. Szkolnej, w ówczesnej Szkole Podstawowej nr 2. Wszystkim kazali się tam zgłosić, był pełen dziedziniec dzieci, byli nauczyciele, kierownicy szkół. Zaczęli nas ustawiać rocznikami, a potem ulicami, ciągle byliśmy przestawiani. Przyszedł odpowiedzialny za szkoły w Kępnie i nas przywitał, mieliśmy coś zaśpiewać. Zaśpiewaliśmy coś polskiego, patriotycznego, jedynie te młodsze dzieci nie umiały, bo to było zaraz po wojnie. Ponieważ zaczynał się Wielki Post, więc zaczęliśmy też śpiewać „Wisi na krzyżu” czy inną postną pieśń religijną, atmosfera była wielkopostna i bolesna po tej wojnie – opowiada pani Maria. Dzieci zostały przydzielone do poszczególnych szkół. - Mieszkałam na Przedmieściu, na ul. Wieluńskiej, więc cała ta okolica, ul. Dworcowa, aż po Krążkowy, całe Przedmieście było przydzielone do szkoły nr 1 – wyjaśnia.
Jednak ta szkoła nie była jeszcze gotowa na przyjęcie uczniów, dlatego musieli oni czekać na możliwość rozpoczęcia nauki. Choć w dzisiejszych czasach większość dzieci nie cieszy się z powrotu do szkoły, w tamtym okresie uczniowie nie mogli się doczekać powrotu w szkolne mury. - Szkoła nr 2 była gotowa i wszystkie dzieci z Rynku i okolicznych ulic szły do szkoły zaraz na drugi dzień, my bardzo im tego zazdrościliśmy, bo jako dzieci nie rozumieliśmy, czemu nie mamy swojej szkoły. Rozpoczęliśmy naukę dopiero w kwietniu – mówi pani Maria. Dzieci czekał egzamin kwalifikacyjny, który decydował o przydzieleniu do poszczególnych klas. - Nie pamiętam, do której klasy mnie przydzielono, między II a III, o tym decydowała matematyka, a ja byłam słaba z tego przedmiotu. Moje koleżanki od razu awansowały do klasy IV – przyznaje. - Wychowawcą nowej klasy najpierw była Maria Mazur. Przed wojną uczyła moje rodzeństwo, wróciła z obozu, z wygnania, była bardzo wycieńczona, chorowita, więc uczyła bardzo krótko. Po niej moją wychowawczynią została Maria Łukaszewiczowa, która uczyła wszystkiego, poza wf-em. Ona też wróciła z obozu i miała otwartą gruźlicę, nie powinna była uczyć w szkole, ale brakowało nauczycieli. Kaszlała jak dzwon, ciągle była chora, ale wychodziła z lekcji i paliła – opowiada M. Czarnecka.
~ KR
Więcej w nr 48 (1303) 2018 r. „Tygodnika Kępińskiego”.
Bądź pierwszy!