Historia: Nasz Potworowski - część II
W latach 40-tych przestał być Tadeuszem, zaczął być Piotrem. Wspominany jako sknera i kiepski myśliwy, ale też wspaniały człowiek. Wojna przewróciła jego życie do góry nogami.
Z ubogiego malarza stał się szanowanym wykładowcą uniwersyteckim.
Wspomnienia i plotki
Dzięki zapiskom Franciszka Kirło-Nowaczyka zachowały się wspomnienia Antoniego Napierały - woźnicy i lokaja w willi Potworowskich. – Z goryczą wspominał Napierała czas przedwojenny, kiedy daremnie szukał pracy. Jakoś szczęśliwym trafem, ni stąd ni zowąd, został stangretem i lokajem Potworowskiego, za 20 złotych polskich miesięcznie i wikt – pisał F. Kirło-Nowaczyk. Tadeusz Piotr Potworowski chętnie odwiedzał kawiarnię „Nowy Świat” w Kępnie. Kochał konie. Nie był najlepszym myśliwym, dlatego w atakach złości, z precyzją ścinał szablą gałązki w bojowym galopie. W lesie w pobliżu Remiszówki stał murowany pawilon, zwany przez okoliczną ludność „szopą” i tam spożywano „smakowity, myśliwski bigos”. Malarz należał do ludzi nerwowych, dlatego nie pił kawy. Wystarczała mu szklanka słabej herbaty. Pracował dwie godziny dziennie i wyłącznie przed południem, a w swoich szkicach utrwalił niejedną grębanińską postać. Potworowski uchodził w oczach swojego lokaja za sknerę, gdyż nie był zbyt hojny w dawaniu napiwków. – Napierała jednak dumny był, że służył u tak znakomitego człowieka – podsumował F. Kirło-Nowaczyk.
- Ojciec obracał się w wielu kręgach towarzyskich. Największymi z nich byli z pewnością malarze i ułani. Kiedyś odwiedzili nas ułani poznańscy. Przez Grębanin prowadziła wówczas nieutwardzona droga, było straszne błoto, więc kiedy horda żołnierzy na koniach jechała w stronę pałacu, błoto rozpryskiwało się na wszystkie strony. To wyglądało niesamowicie!
W niedzielę odbyła się oczywiście uroczysta msza święta. Kiedy ksiądz uniósł hostię w górę, słychać było tylko brzęk metalu. Staropolskim zwyczajem wszystkie szable uniosły się ku górze
i zabłysnęły we wpadającym przez okna świetle słonecznym – opowiada J. Potworowski. – Zamieszkiwali w pałacu Mańkowskich. Wieczorem pałac jarzył się od świateł, wypełniony hulaszczym hałasem. Hulano i pito przy ułańskiej orkiestrze do białego rana – potwierdzał A. Napierała.
Stosunki Potworowskiego z miejscowym duchownym katolickim, ks. Czesławem Gmerkiem były napięte. – Rodzice w Paryżu wzięli ślub cywilny. Kiedy zamieszkali w Grębaninie i ksiądz dowiedział się, że żyją „nie po bożemu”, nakazał im szybko pobrać się raz jeszcze - tym razem już w kościele, bo tak żyć nie wypada – opowiada ze śmiechem J. Potworowski. Tadeusz zaproponował raz ks. Czesławowi, że wykona dla kościoła obraz przedstawiający pokutującą Marię Magdalenę.
– Artysta obraz namalował, ale... do kościoła to on się nie nadawał. Pokutująca miała na sobie zbyt kuse odzienie, a jej twarz wyraźnie wskazywała, która z wiejskich piękności posłużyła Potworowskiemu za modelkę. Proboszcz daru nie przyjął, żeby w parafii nie wywołać publicznego zgorszenia – relacjonował F. Kirło-Nowaczyk.
~ Dominika Kieszkowska
Archiwalne zdjęcia pochodzą ze zbiorów syna artysty- Jana Potworowskiego.
Więcej w nr 31 (1286) 2018 r. „Tygodnika Kępińskiego”.
Bądź pierwszy!