Historia: Niespokojne pogranicze
Zbliżał się zmierzch, gdy 16 grudnia 1946 roku las w okolicy Piotrówki wybrzmiał skrzypieniem w śniegu dziesiątków wojskowych butów. Kilkudziesięciu ludzi z bronią gotową do strzału przeczesywało las. Żołnierze KBW i funkcjonariusze UB z Kępna wiedzieli, że gdzieś w tym lesie znajduje się bunkier, leśny schron, w którym ukrywają się partyzanci. Dwa kolejne oddziały otaczały okolice i przeszukiwały Piotrówkę, Ignacówkę i sąsiednie wsie. Osaczały okolice. Partyzanci byli w pułapce.
Półtora roku wcześniej, wiosna 1945 roku. Przez Kępno, Wieluń i Kluczbork dopiero co przeszedł front. Tereny przedwojennego polsko-niemieckiego pogranicza wciąż były niespokojne: na zachód maszerowali żołnierze sowieccy, jechały ciężarówki i czołgi. Inni czerwonoarmiści zostali w miastach i wioskach: ścigali po lasach niedobitki żołnierzy Wehrmachtu i wywozili na wschód to, co uznali za cenne na „poniemieckich” terenach. Do rodzinnych domów wracały tysiące osób. Przyjeżdżali wysiedleńcy, zmuszeni przez Niemców do wyjazdu na teren Generalnego Gubernatorstwa, wracali uciekinierzy przed frontem, Polacy wcieleni do wojska niemieckiego (w nadgranicznych gminach wiele osób przymusowo wpisywano na volkslistę i wcielano do Wehrmachtu), robotnicy przymusowi i więźniowie obozów koncentracyjnych, którzy mieli szczęście przeżyć. Przyjeżdżali też wysiedleńcy ze wschodu i ci, którzy chcieli na „Dzikim Zachodzie” (jak go wówczas nazywano) ukryć się przed władzami. Na pograniczu panował chaos: nikt nie wiedział, czy po zakończonej wojnie tereny te trafią do Polski czy Niemiec. W strefie przyfrontowej najwyższą władzą był radziecki dowódca, dopiero po nim powstające organy „ludowej”, komunistycznej władzy.
Janek z milicji
Wśród tych, którzy wiosną 1945 roku wracali na dawne pogranicze był Jan Gonera, urodzony w Laskach koło Kępna. Gdy wybuchła wojna, miał 17 lat. Zdążył skończyć 7 klas szkoły powszechnej (więcej niż przeciętny mieszkaniec przedwojennej wsi) i pracował jako robotnik. W 1941 r. za publiczne śpiewanie polskiego hymnu został aresztowany przez Niemców i trafił do obozu w Oświęcimiu. Niewielu z osadzonych w pierwszych latach funkcjonowania obozu miało szczęście dożyć końca wojny, jemu jednak się udało. Uwolniony wiosną 1945 roku, wrócił do rodzinnych Lasek. Wkrótce wstąpił do tworzącej się Milicji Obywatelskiej i został mianowany komendantem posterunku w Miodarach w powiecie namysłowskim. Do MO wstępowało w tym czasie wielu młodych ludzi, w tym także dawni partyzanci z AK. Wierzyli, że po przejściu frontu, na nowo odrodzi się niepodległa Polska. A na tym niespokojnym obszarze ktoś musiał pilnować porządku.
Leśni od „Otta”
Gdy J. Gonera wstępował do Milicji, wielu jego rówieśników wybrało inną drogę: partyzantkę. Nie godząc się z rządami komunistów i ich popleczników, szli do lasu: starsi, którzy podczas wojny działali w AK i NSZ, wracali do partyzantki, młodsi, którzy podczas wojny mieli po 16-17 lat, szli śladami starszych kolegów. Czasem do oddziałów wstępowały całe grupy młodych ludzi z sąsiednich wiosek – koledzy, którzy znali się od lat. Innych do konspiracji zepchnęła groźba represji, np. aresztowań za działalność w podziemiu podczas wojny. Jednym z nich był Ludwik Statkiewicz z Ignacówki: podczas wojny wywieziony na roboty przymusowe, wrócił w 1945 roku do rodzinnej wsi. Gdy zagrożono mu aresztowaniem – bezpieka dowiedziała się, że poluje z poniemieckim karabinem – postanowił ukrywać się. Wkrótce natknął się na partyzantów i postanowił przyłączyć się do nich. W lesie przyjął pseudonim „Mech”.
Oddział, do którego przystąpił Statkiewicz, powstał na dawnym pograniczu, w okolicach Kępna, Sycowa i Namysłowa. Dowodził nim 22-letni Franciszek Olszówka „Otto” z Pisarzowic, który podczas wojny zdezerterował z służby w Wehrmachcie i wstąpił do AK, gdzie dosłużył się stopnia kaprala. Zaraz po wojnie wstąpił do milicji (podobnie jak J. Gonera), jednak wkrótce zdezerterował, wrócił do konspiracji i zorganizował oddział. Partyzanci rozbijali siedziby władzy: zdobywali posterunki milicji, rozbrajali funkcjonariuszy MO i żołnierzy, ścierali się z żołnierzami wojska i KBW. Rozrzucali ulotki o antykomunistycznej treści. Uwalniali aresztowanych kolegów, jak w Kępnie, gdzie 22 listopada 1945 r. partyzanci opanowali gmach powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa, uwalniając zatrzymanych towarzyszy (w akcji zginęło 8 funkcjonariuszy UB oraz rodzina komendanta).
Partyzanci żywili się z rekwizycji w komunistycznych spółdzielniach i z tego, co dostali i kupili od chłopów. Wielu mieszkańców okolicy z życzliwością pomagało partyzantom, których traktowała podobnie jak podczas wojny „leśnych” z Armii Krajowej i którzy często bronili ludności przed rabunkami pospolitych przestępców i nadużyciami władzy. Oddziały działały w tej samej okolicy, z których pochodzili ich żołnierze – wiele osób pomagało więc nie anonimowym „leśnym”, ale kolegom i znajomym.
Działalność „Otta” miała też ciemne karty: w październiku 1945 r. partyzanci zastrzelili dwunastu niemieckich cywilów, którzy odkryli położenie ich leśnych kryjówek. Do tragicznych wydarzeń doszło 29 listopada 1945 r. w Bolesławcu: miejscowość została opanowana przed oddział, w jednej z kamienic z rąk „leśnych” zginęła pięcioosobowa żydowska rodzina Kohnów. Kolejnych czterech Żydów zginęło na skraju miasta: jadąc ciężarówką od strony Wielunia, nie zatrzymali się na wezwanie czujki obstawiającej miasto; partyzanci zaczęli strzelać. Tego dnia zginęły jeszcze trzy kolejne osoby. W napisanym po tych wydarzeniach liście, skierowanym do wieluńskiej bezpieki „Otto” pisał, że ubolewa nad zabiciem, cywilów na ciężarówce i podkreślał, że dwie z osób, które zginęły w Bolesławcu, zastrzelono z powodu prowadzenia działalności rabunkowej (o rodzinie Kohnów F. Olszówka nie wspominał).
~ Krzysztof Pięciak, IPN Kraków
Więcej w nr 9 (1315) 2019 r. „Tygodnika Kępińskiego”.
Bądź pierwszy!