Historia: Tadeusz Warzecha – legenda Kolejarza
Bramkarza „Kolejarza” Kępno Tadeusza Warzechę jednego z najlepszych piłkarzy w historii klubu, wspomina najmłodsza siostra Maria Warzecha.
Nasi rodzice Henryk i Marta z Zagórskich Warzecha wychowali 4 dzieci. Henryka (ur. 1924 r), Tadeusza (ur.1926 r.), którzy przyszli na świat w Stryju koło Lwowa, Danutę (ur. we Lwówku w Wielkopolsce -1931 r. i mnie (urodzoną już w Kępnie w 1935 r.) . Ojciec był policjantem i pierwszą pracę otrzymał w wiosce zamieszkałej przez kolonię niemiecką. Tam Tadeuszem opiekowała się prosta dziewczyna Rusinka Justyna. Miała ona talent malarski. Namalowała nam 2 obrazki piękne kwiaty olejną farbą naniesione na czarny aksamit. Zachowały się one - ten jedyny świadek z Kresów (Brygidyn).
Wtedy 4-osobowa rodzina wakacje spędzała u krewnych na Pomorzu. Spotkania z licznym gronem kuzynostwa, spaniem w stodole na sianie uaktywniło Tadeusza do działań pełnych przygód, po latach opowiadano niektóre z nich. Lasy, jeziora, wzgórza dawały możliwości działań z rówieśnikami.
„Ciągnęła go piłka”
Ojciec awansował w pracy. Po kursie służby śledczej awansował do prac na zachodnim pograniczu Wielkopolski. Wpierw był Nowy Tomyśl, później - Lwówek i Skalmierzyce. Za deportowanie szpiegów do Niemiec u progu wojny przeniesiono go do demaskowania działań V kolumny na pograniczu Kępno-Syców.
Z tego okresu zachowało się jedyne zdjęcie całej rodziny z 1937 r. Tadeusza z I Komunii Świętej. Jako dziecko Tadeusz bardzo angażował się w harcerstwo, namiętnie już „kopał” piłkę. Jednak do jego obowiązków należała opieka nad najmłodszą siostrą. Jak wspominał, nieraz zostawiając wózek w parku, grał z chłopakami w piłkę, zapominając o płaczącej siostrze Marylce. Trzeba było często kupić buty Tadziowi, bo szybko się zdzierały. Szorty też były niszczone przez Tadzia. Gdy schowano mu buty, to Tadziu zakładał buty mamy na obcasach (włoskie Leo). Podjął się prania pieluch młodszej siostry, za co dostawał 20 gr, które odkładał na nowe buty.
Beztroskie dzieciństwo...
Mieszkaliśmy na rogu Rynku z Alejami Marcinkowskego na drugim piętrze w domu państwa Czechlowskich, w sąsiedztwie ks pastora kościoła ewangelickiego. Za zabawy procą i wybite szyby u księdza pastora ojciec musiał przepraszać za Tadzia. Świetlica Rodziny Policyjnej organizowała gry i zabawy podwórkowe, które Tadziu przenosił potem na Przedmieście, gdzie zamieszkaliśmy w wynajętej przez ojca willi przy ul. Wieluńskiej 11 (wcześniej Nowej, a „za Niemca” Litzmannstadtrstrase), po przeprowadzce z Rynku. Tu było więcej swobody, dzieci miały ogród i pobliskie łąki, gdzie mogły się bawić. Gry podwórkowe, które i ja pamiętam, to: klipa, walka narodów, złodzieje i policjanci, w chowanego. Siostry organizowały teatr podwórkowy, a zimą rewie mody w domu.
Była tęga zima w 1940/1941 r. na Wieluńskiej zaspy sięgały 2 metry. Wieczorem i nocą suszyliśmy buty, pończochy i ubrania. Dzień upływał nam na sankach, nawet był kulig. Później przyszły roztopy i podtopienia. Kępno jako wysepka na kępie zalane zostało ze wszystkich stron wodą. Tadeusz zabrał mnie w Aleje, by obserwować przypływ wody pod zagrożonym wówczas drewnianym mostem na Samicy. Spotkaliśmy tam Manfreda Tschuschke – syna ziemianina z Mianowic, z którym rozmawiał. Tego, który na tydzień przed wkroczeniem Ruskich do Kępna w nocy zbombardował, mianowicki pałac, narożny dom przy straży pożarnej, naprzeciw kościoła i dom krewnych czy przyjaciół na Sienkiewicza 53 blisko cmentarza.
W czasie tych roztopów byliśmy przerażeni. Zalało w piwnicy ziemniaki i warzywa, brat z mamą ratowali, co mogli. W oficynie naszego domu, gdzie była pralnia, stały drewniane i blaszane balie, które Tadziu w czasie zabawy użył jako łodzie. Nas małe dzieci pousadzał na górnych schodach, a sam przebrany w strój pływacko-marynarski, zrobił w baliach żagle z koszul, czy prześcieradła i odstawiał przedstawienie Sindbada Żeglarza. Miał kąpielówki, tzw. badejki, a na głowie chustkę pirata. Nastraszył nas, że jak nie nauczymy się pływać, to się potopimy. Wsadzał odważne dzieci do bali i kręcił na wodzie, która długo stała w piwnicy.
Latem znajomi z tartaku przywieźli drewno na opał i Tadziu z większych desek zbudował szałas góralski z dwoma otworami. Latem tam spał, a w dzień pozwalał nam czasami się w nim pobawić.
W tym czasie Tadziu, biegając z Przedmieścia na Rynek, został zauważony przez „Frau Kant” (tak na nią mówiliśmy), która mieszkała na rogu przy ul. Poniatowskiego a Alejami Marcinkowskiego na pierwszym piętrze i godzinami patrzyła z okna na Rynek. Miała ona w podwórzu kantor (skład) z opałem i poprosiła Tadzia, aby pomógł przy rozładunku. Po pracy zaprosiła go na obiad, a on gdy wrócił do domu, tak barwnie nam opowiadał, czego on tam nie jadł u „Freulein Kant”, że z fascynacją słuchaliśmy o różnych frykasach, których smaku wówczas nie znaliśmy. Głodny Tadziu pomieszał śledzie z budyniem i ziemniakami w łupinach.
~ Maria Warzecha-Czarnecka
Więcej w nr 29 (1284) 2018 r. „Tygodnika Kępińskiego”.
Bądź pierwszy!