Historia: Zbrodnie niemieckie w Torzeńcu i Wyszanowie
W tym roku obchodzimy 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej, dlatego warto przypomnieć, że żadne inne miejscowości w byłym powiecie kępińskim, nie odczuły tak dotkliwie grozy i zagłady wojennej już w pierwszych dniach września 1939 r. jak Torzeniec i Wyszanów.
Zbrodnia niemiecka w Torzeńcu
Rano 1 września 1939 r. wielu mieszkańców Torzeńca udało się na doroczny odpust św. Idziego do Mikorzyna. Nikt nie przypuszczał, że uroczystości odpustowe zostaną przerwane nagłym wkroczeniem Niemców. Powiat kępiński z racji swego położenia przy granicy niemieckiej nie był przygotowany do obrony w razie ataku. Stąd też poza drobnymi utarczkami w kilku miejscach większych walk nie było i oddziały armii generała von Blaskowitza wkroczyły do Kępna już 1 września około godz. 14-tej. Do Torzeńca pierwsze oddziały Wehrmachtu pod dowództwem pułkownika Strobla wkroczyły tego dnia około godziny 19-tej. Niemcy początkowo zachowywali się spokojnie, jednakże ludność była zaniepokojona wieściami o zachowaniu się w pobliskim Wyszanowie. W ciągu nocy przez Torzeniec ciągle przechodziły oddziały wojsk hitlerowskich. Około godziny 23-ej we wsi wybuchła krótka strzelanina. Najbliższa okolica została oświetlona rakietami. Na temat tej strzelaniny powstały dwie wersje. Jedna, że została ona wywołana podejściem pod Torzeniec oddziałów polskich i druga, że oddziały hitlerowskie zdezorientowane w ciemnościach ostrzelały się wzajemnie. Ta druga wersja jest bardziej prawdopodobna, ponieważ znajduje potwierdzenie w relacjach naocznych świadków, m.in. Marii Stępniak. Stwierdziła ona, że „jedna kolumna wojskowa strzelała na drugą kolumnę. Wnioskuję to także z tego, że strzelanina ustała, gdy po obu stronach ukazały się rakiety świetlne”. W czasie tej strzelaniny na drodze prowadzącej przez wieś zginęło trzech żołnierzy niemieckich. To nocne zajście wykorzystali Niemcy jako pretekst do zemsty. Dowódcy hitlerowscy zakwaterowani w Torzeńcu podnieśli wrzawę, że to ludność miejscowa strzelała do nich. We wsi rozpoczęło się prawdziwe piekło. Niemcy rzucali butelki z benzyną na domy mieszkalne, stodoły i obory. Wieś staje w ogniu, a do ludzi uciekających z płonących domów strzelano jak do „dzikiej zwierzyny”. Na swoim podwórzu ginie Piotr Pietrzak, natomiast jego żona Bronisława z 2-letnią córeczką Heleną na rękach zdołała dobiec do kartofliska.
~ Kazimierz Powolny
Więcej w nr 35 (1341) 2019 r. „Tygodnika Kępińskiego”.
Bądź pierwszy!