Piłka nożna: Kapitan „Zawiszy” gwóźdź w trumnę Ostrówca wbił głową
Pięć dni przed czwartą od końca kolejką Bundesligi, trenera Zawiszy elektryzują trzy telefony. Bramkarz informuje, że złamał nogę, stoper wyklucza swą obecność, motywując to kontuzją, a rozgrywający nie może wstać z łóżka, co jest wybitną przeszkodą, by choćby usiadł na ławce. Na dokładkę mecz przełożono z niedzieli na sobotę. Tomasz Stawski reaguje błyskawicznie. W wyobraźni kreśli plan taktyczny, w którym pomocnika przesuwa do obrony, obrońcę do ataku, a bramkarza wyciąga z szafy. „A jak będzie trzeba, to na ostatni kwadrans w bój rzuć Szotę, nawet, gdyby ten miał się pionizować całe pół godziny” – podpowiada mu bóg futbolu. Trener wprowadza ten śmiały projekt w życie, co w efekcie przynosi Zawiszy zwycięstwo 3:2. Czy można się więc dziwić, że po meczu wdzięczni kibice skandują imię trenera tak entuzjastycznie, że w końcu swoje votum separatum musiał zgłosi kierowca autobusu, grożąc wszystkim przedwczesną emigracją? Ciekawe, jaką ocenę trenerowi Zawiszy wystawił szpieg z Rogaszyc, który przebieg tego dramatycznego meczu śledził pilnie z wysokości boiskowego płotu. Po trzecim golu nie czekał już na końcowy gwizdek, rzucił się do auta i huknął drzwiami z taką werwą, że z drzewa, pod którym parkował, spadły wszystkie liście. A klakson przepłoszył krążące nad stadionem w Ostrówcu bociany.
„Zawiszy” nigdy nie grało się w Ostrówcu łatwo. Zresztą i tej soboty nikt nie zakładał, że miejscowi położą się na murawie i poproszą o walkower. Jak już zaznaczyliśmy, w drużynie z Łęki Opatowskiej dokonano kilku zaskakujących roszad. Niektórymi z nich najbardziej zaskoczeni byli kibice z żylety, komentujący poczynania swoich ulubieńców w czasie pierwszej „przerwy na picie” (- Kicha, trzy pudła miałeś. Do d…grosz? – Ale ja nie jestem Kicha – odpiera zdumiony Bober). O dziwo, najłatwiej poszło tam, gdzie powinno być najtrudniej. Dyzia wszyscy rozpoznali bezbłędnie i powitali z należnym szacunkiem. Tomasz Kaźmierczak, legendarny golkiper „Zawiszy”, bez wahania ruszył na ratunek swojej dawnej drużynie, choć buty zawiesił na kołku już jakiś czas temu, a na odsiecz musiał cwałować zza granicy, czyli z Kobylej Góry. Do 40. minuty prawie wszystko układało się tak, jak zakładał sztab szkoleniowy „Zawiszy”, choć trzeba jednak przyznać, że lekki niepokój wzbudzał bezbramkowy remis. Ale co tam, sytuacji było przecież nawet na 3:0, ale piłka niczym zaczarowana omijała bramkę Ostrówca, choć Zawiszanie bili z prawej, z lewej, z rogów, z wolnych. A Czworowski spróbował nawet uderzenia eksperymentalnego. Z połowy boiska. Na posterunku dzielnie stał jednak bramkarz Ostrówca – Długowski. A czasem zwyczajnie brakowało szczęścia. Wyobraźcie sobie pięknego gola w dawnym brazylijskim stylu, ale tu, niestety, po bombie Poltego piłka odbiła się od lewego słupka, przefrunęła na prawo, by przekornie wrócić na boisko. Schemat, że „Zawisza” strzela, ale nic nie wpada, przełamał wreszcie Albert. Cztery minuty przed końcem pierwszej części meczu, przedarł się przez zasieki Ostrówca środkiem, pognał do chorągiewki, ograł dwóch obrońców i przerzucił futbolówkę na drugą stronę, gdzie już czekał Joniak. Niespodzianie, chwilę później, gospodarze wyrównali po jednej jedynej akcji w tej połowie. Wrzutkę z wolnego, ze skraju pola karnego, na gola zamienił Wrzosek. Wybaczcie, ale nie mamy odwagi nawet na skrót relacji z szatni „Zawiszy”. Zresztą większość dialogów i tak musielibyśmy wykropkować. Pierwsza część drugiej połowy to prawdziwy chaos. W końcu więcej z tej mętnej i gorącej wody wyłowił Ostrówiec, bo w 25. minucie, po „ręce” Poltego, gola z karnego zdobył Ruszkowski. Dyzio obronił ten strzał, ale, niestety, przy dobitce nie pomógł mu żaden z kolegów. I wtedy po raz pierwszy podniósł się ławki Szota. Na obolałe, oklejone leczniczymi plastrami, plecy, założył klubową koszulkę i wolniuteńko potruchtał na rozgrzewkę. Za moment trener Stawski zaczyna realizację swego planu. Domino wędruje z obrony do pomocy, Idczak przesuwa się do ataku, a za Jerczyńskiego wchodzi właśnie Szota. Zaczyna się piorunujący kwadrans „Zawiszy”, zresztą tej wiosny klasyczny. Szota jest za szybki dla graczy Ostrówca, więc ci próbują go zakotwiczyć, co kończy się wyrzuceniem z boiska Ruszkowskiego. I ostatnie trzy minuty. Zawiszanie kręcą się na karuzeli marzeń z prędkością wczesnego Gołoty, Albert dogrywa do Mielczarka, ten ignoruje sto podpowiedzi i pędzi w zadziwiającym kierunku, muska chorągiewkę, gubi obrońców oraz bramkarza i wyrównuje. A tuż przed ostatnim gwizdkiem, po kornerze bitym przez Joniaka, gwoździa do trumny Ostrówca wbija Idczak, udowadniając tym samym, że kapitan Zawiszy głowę ma nie od parady.
~ EMS
LZS Ostrówiec – Zawisza Łęka Opatowska 2:3 (1:1)
Bramki dla Zawiszy: Joniak, Mielczarek, Idczak.
Dla Ostrówca: Wrzosek, Ruszkowski (k).
Zawisza: Kaźmierczak, Mielczarek, Domino, Jerczyński (Szota), F. Kucharski,
Polte, Albert, Łużniak, Joniak, Idczak, Czworowski.
Bądź pierwszy!