Portal społeczno-kulturalny regionu kępińskiego
Emmy, Flory, Romana 25 Listopada 2024, 05:53
Dziś 2°C
Jutro 12°C
Sport
23 Sierpnia, 2018

Piłka nożna: Lepszy czasem lata niżej

Pasjonujące widowisko obejrzeli kibice w Świbie, gdzie na inaugurację A-klasowej jesieni miejscowy Sokół zmierzył się z Zawiszą Łęka Opatowska. Niestety, zespołowi z Łęki tym razem nie pomógł ani entuzjazm własnych kibiców, ani granaty hukowe, ani najdłuższa w dziejach tego zacnego klubu ławka rezerwowych. A na dokładkę przyczyny porażki Zawiszy komplikuje boiskowa statystyka. Zawisza strzelał chyba ze sto razy, zaliczył osiem słupków i dwie poprzeczki, bił dwadzieścia dwa kornery i 30 rzutów wolnych, zdobył dwa gole. I przegrał 1:2.

Nie wiem, czy ktoś to nagrywał, ale wystarczy odtworzyć pierwsze siedem minut, by cały ten mecz mieć w pigułce. Sędzia Starczan ledwie gwizdnął, a już dwóch graczy Zawiszy leżało na trawie. Z trybun posypały się dziarskie podpowiedzi, co powinien zrobić arbiter i co oni jemu zrobią, jeśli on tego nie zrobi, więc ten posłusznie sięgnął po żółtą kartkę, podyktował rzut wolny, po chwili zatrzymał gości na spalonym i wskazał wreszcie na środek boiska. A przecież tuż przed meczem trener Sokoła, Przemysław Ferenc, szczerze wskazywał swemu koledze po fachu, Tomaszowi Stawskiemu, słabe strony swej drużyny. - Nie mam dziś pięciu podstawowych chłopów, na ławce siedzi ledwie dwóch, w tym rezerwowy bramkarz, twojemu „Dominatorowi” założyłbym plaster, ale plastra też nie mam. Zagramy więc z kontry – perorował bez większej nadziei na jakiś sukces. Trzeba podkreślić wyraźnie, że P. Ferenc nie skłamał i powinien dostać za tę szczerość medal. Czemu jednak Zawisza nie umiał sprostać takiej taktyce i dał się wciągnąć w tę śmiertelną grę, to już zadanie dla sztabu szkoleniowego Zawiszy. Wydaje się jednak, że tak cały zespół, jak i jego trener, zrobili prawie wszystko, by ten mecz wygrać. Niestety, „prawie” robi jednak sporą różnicę. Szota bił z wolnych precyzyjnie, jednak nie na tyle, by piłka zatrzepotała w siatce. Inna rzecz, że piłkarze Sokoła powinni już w pierwszej połowie zobaczyć znacznie więcej kartek, niż te ledwie dwie. No i po rozjechaniu przed polem karnym Łukasza Domino faulujący powinien natychmiast powędrować pod nowiuteńki prysznic. Ale sędzia zaczął chyba cierpieć na amnezję, co nie dziwi przy tym upale, i najwyraźniej o kartkach zapomniał. Za to arbiter liniowy machał chorągiewką tak często i z takim impetem, jakby starał się pobić jakiś rekord spalonych. Nie odpuścił nawet wtedy, gdy Zawisza gola zdobył. Jego zdaniem – ze spalonego. Przyznajmy, że taka postawa nie wróży mu łatwej sportowej przyszłości na meczach w Łęce Opatowskiej, o czym życzliwie informowali go krewcy kibice. Tak więc po siedmiu minutach mieliśmy trzy faule, żółtą kartkę dla M. Hojki i trzy rzuty wolne. Poza tym widzieliśmy ładny, choć niecelny strzał Poltego, ale ...ze spalonego. A Sokół prowadził 1:0. Oto miejscowi przeprowadzili bodaj pierwszą akcję, piłka znalazła się tuż przy prawym narożniku, Hojka wrzucił ją na czubek buta Dawida Grądowego i zapachniało sensacją.

~ ems

Więcej w nr 34 (1289) 2018 r. „Tygodnika Kępińskiego”.

Komentarze

Pozostało znaków: 1000

Redakcja Tygodnika Kępińskiego nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez Internautów. Wypowiedzi zawierające wulgaryzmy, naruszające normy prawne, obyczajowe lub niezgodne z zasadami współżycia społecznego będą usuwane.

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!