Piłka nożna: Panie prezesie, zadanie wykonane
Niedziela, 3 czerwca, ostatnia kolejka lokalnej Bundesligi. Na kameralny stadionik w Łęce Opatowskiej od wczesnego popołudnia zewsząd płyną rzesze fanów „Zawiszy”, ale nad ich rozbudzonymi nadziejami cieniem kładą się zdarzenia sprzed roku, gdy ich ukochany klub pogrzebał szanse na awans właśnie w meczu z Rogaszycami. Czy i tym razem okolicznościowy szampan miałby użyźnić jedynie pobliskie zagajniki, a kolorowe race wylądować na śmietniku marzeń? Nic z tych rzeczy. Ku ich szalonej radości kapitan drużyny po pasjonującym, najlepszym tej wiosny, meczu mógł z dumą ukłonić się kibicom, a władzom klubu złożyć jakże radosny meldunek.
Wbrew pozorom trener „Zawiszy” w ostatnich dniach nie mógł spać spokojnie. Nie dość, że z powodu kontuzji występ dwóch kluczowych graczy do ostatniej chwili stał pod dużym znakiem zapytania, to jeszcze trzeba było się skupić nad losem pozostałych, bo długi weekend wcale nie musiał być sprzymierzeńcem Tomasza Stawskiego. Na jego piłkarzy czyhało wszak mnóstwo pokus, a to „Kierzno się bawi”, a to „Dni Baranowa”, a to oczy zielone, a to szalona jakaś nieznajoma. Natomiast już w niedzielę trzeba było stawić się w pełnym rynsztunku przed marzeniami i kibiców, i prezesów. Z linii obrony trener musiał wycofać stopera, bo mięsień dwugłowy uda nie dogadał się z jego właścicielem, więc Piotr Kurkiewicz nie usiadł nawet na ławce. Jego miejsce zajął Gola (sic!). Udało się natomiast przywrócić nieco zdrowia Dawidowi Szocie. I to on po kwadransie nieśmiałego balansowania na skraju duchoty i niemocy po raz pierwszy umieścił grosik w koszyczku z napisem „awans”. Po jego wrzutce z kornera Idczak uderzył z główki, ale zamiast w bramkę, trafił w… rękę obrońcy Rogaszyc. Sędzia Sowiński natychmiast wskazał na „wapno”. Kibice „Zawiszy” umilkli jednak, bo na ich przymglonych telebimach wyświetlił się ponury film z Trzcinicy, a więc dwie zmarnowane wówczas „jedenastki”. Szota nie bawił się jednak w jakieś powroty do przeszłości. Kopnął tak mocno i dokładnie, że żyleta mogła rozbłysnąć po raz pierwszy tej niedzieli pieśnią triumfu. W drugiej odsłonie i kibice „Zawiszy”, i ich pupile złapali zadyszkę. Kibicom raczej nie należy się dziwić, wszak oni powolutku szykowali się już do świętowania. Polerowanie szkła, liczenie rac, płukanie gardeł przed końcowym hymnem… Futboliści natomiast zawahali się przez moment, czy na pewno chcą awansować bezpośrednio, czy też tułać się po barażach. Tę króciutką chwilę niepewności skrzętnie wykorzystali goście, a niezawodny w takich sytuacjach Marcel Figaszewski strzałem głową doprowadził do remisu.
~ ems
Więcej w nr 23 (1278) 2018 r. „Tygodnika Kępińskiego”.
Bądź pierwszy!