Wywiad tygodnia: „Jestem człowiekiem-kombajnem”
Z Weroniką Szymańską - Billie Sparrow, autorką książki „Arkusz poetycki” (wydawnictwo „Znak”), rozmawiali Mirosław Łapa, Katarzyna Rybczyńska i Magdalena Bendzińska
Skąd pseudonim „Billie Sparrow”?
„Billie” jest od piosenki „Billie Jean” Michaela Jacksona, a „Sparrow” od Jacka Sparrowa z „Piratów z Karaibów”. Jako że jestem studentką polonistyki, bardzo lubię, kiedy dwa wyrazy mają dziesięć interpretacji (śmiech). Wymyślając ten pseudonim, chciałam połączyć tę dwoistość mojej natury – z jednej strony „Billie” jako coś wrażliwego i artystycznego, a z drugiej strony „Sparrow” jako ktoś, kto jednak jest cyniczny i pełen dystansu do siebie.
Czy już w czasach gimnazjum i liceum myślała Pani o poezji, tworzyła już Pani?
Tak, nawet dwa razy z rzędu wygrałam w liceum powiatowy konkurs poezji. Pisałam wiersze od kiedy pamiętam, od dziecka.
Miała Pani jakichś swoich recenzentów i stałych czytelników?
Oprócz tego, że czytali je moi przyjaciele, bliscy czy komisje lokalnych konkursów poetyckich, to raczej nie.
Czy któryś z tych wierszy sprzed lat utkwił Pani szczególnie w pamięci?
Dwa wiersze z zestawu, który wygrał w liceum, trafiły również do tej książki. Zostały nieco przeredagowane, ale wciąż to te same utwory. Jeden z nich to „Do młodości”, a drugi – „W koktajlowym barze”, który był bardzo popularny wśród moich znajomych, bo jest nieco abstrakcyjny i zabawny. Nie mogę powiedzieć, że byłam wtedy niezadowolona ze swojej twórczości, ale wiadomo, że utwory, które pisałam, mając 17 lat, były nieco inne. Teraz mam 21 lat i jestem w stanie zrobić to lepiej, więc starsze wiersze zostały przeze mnie przeredagowane.
Jest Pani również znana jako youtuberka. Kiedy zrodził się pomysł nagrywania filmików na YouTube?
W gimnazjum i liceum byłam wielką fanką youtuberów, oglądałam mnóstwo filmików. Największymi inspiracjami byli dla mnie Krzysztof Gonciarz oraz „Lekko Stronniczy”. Wtedy działałam na blogu, bo uważałam, że pisanie jest rzeczą, którą lubię robić najbardziej, ale moi znajomi cały czas mówili, że gdybym te rzeczy, które piszę na blogu, powiedziała do kamery, treść zyskałaby przez moją mimikę, sposób bycia, nadawałabym się do tego. A że byłam fanką youtuberów, stwierdziłam: „Dlaczego nie?”, spróbowałam i bardzo mi się to spodobało.
Skąd Pani bierze pomysły na filmiki? Czy one pojawiają się znikąd w środku dnia czy ma Pani jakieś źródło inspiracji?
Przeważnie wygląda to w ten sposób, że albo rozmawiam z kimś i pojawia się jakiś temat, który chciałabym zgłębić i zastanowić się nad nim bardziej, albo przydarza mi się jakaś sytuacja, która daje mi bardzo dużo do myślenia. Opowiadam tę historię, skupiając się na postawach ludzi i wyciągam wnioski.
Uczy się Pani swoich wypowiedzi na pamięć czy mówi przed kamerą całkowicie spontanicznie?
W każdej chwili może przyjść mi do głowy jakiś pomysł. Uważam, że wymyślanie to jest jedna z rzeczy, od których nie mogę się odłączyć. Obojętnie, co robię, zawsze z tyłu głowy jest myślenie o tym, gdzieś w tle pojawiają się nowe pomysły. Kiedy taki pomysł przychodzi, biorę telefon, zapisuję jakieś jedno zdanie, kilka najważniejszych słów, żeby pomysł nie uciekł, a później wyznaczam sobie dzień, kiedy siadam, przeglądam pomysły i rozwijam je w konspekty, piszę kilka zdań od myślników, żeby miało to jakąś strukturę. Gdybym tego nie miała, trudniej byłoby mi to później zmontować i się nie zagubić. W ten sposób, kiedy siadam przed kamerą i nagrywam, biorę konspekt i czytam jeden punkt, rozwijam, omawiam, jak poczuję, że skończyłam, biorę kolejny i kolejny...
Co Pani chce przekazać w swoich filmikach tym, którzy oglądają – bez względu na wiek?
Nie chcę, aby ktoś, zapoznając się z czymś, co tworzę, miał poczucie straconego czasu. To dla mnie bardzo ważne. Sama znam to uczucie – czasem oglądając coś w telewizji czy Internecie lub czytając, w pewnym momencie człowiek się orientuje: „Po co ja to w ogóle robię? To jest bez sensu!”. Zawsze zastanawiam się nad tym, jaką moje filmiki mają wartość, czy to jest wystarczająco wartościowe, żeby ludzie mogli to obejrzeć, czy to będzie dla nich rozrywka i jednocześnie jakaś refleksja. Kładę też duży nacisk na krytyczne myślenie. Bardzo dużo moich filmików opiera się na tym, że zastanawiam się nad czymś i nie narzucam komuś opinii, ale chcę pokazywać różne podejścia do jednego problemu. Często biorę też jakieś konkretne wydarzenia z życia i zastanawiam się nad zachowaniami ludzi podczas tego wydarzenia, czy mogliby zachować się inaczej.
Mieszka Pani teraz w Warszawie. Dlaczego Warszawa, a nie Wrocław, Poznań, Łódź czy Kraków?
Najpierw chciałam studiować we Wrocławiu, tak jak wszyscy, ale przed klasą maturalną pojechałam na wakacje na kilka dni do Warszawy z moimi koleżankami, tam spotkałam się z moją znajomą, youtuberką – Arleną Witt. Ona wtedy też zaczynała, choć już wcześniej była blogerką, jest ode mnie starsza i bardziej doświadczona. Powiedziała mi wtedy: „Słuchaj, wszyscy youtuberzy przeprowadzają się teraz do Warszawy ze wszystkich innych miast, więc ty od razu przeprowadź się do Warszawy i nie będziesz musiała robić tego później”. I to było dla mnie naprawdę podnoszące na duchu, bo wtedy dopiero co wrzuciłam pierwszy film, a ona spojrzała na mnie już tak profesjonalnie i perspektywicznie, że to może mi się udać i po prostu będzie mi wygodniej. Przyznałam jej rację i podjęłam decyzję. Chciałam być też trochę dalej od rodziców, bo jednak Wrocław jest trochę za blisko (śmiech).
A czy w wielkiej Warszawie mówi Pani o swoim małym Kępnie? Czy wstydzi się Pani, że jest z Kępna, z małego miasta, z prowincji?
Nie, tylko też to jest trudne tłumaczyć, bo nikt nie wie, gdzie jest Kępno. Zawsze muszę tłumaczyć, że 70 km od Wrocławia, w „cypelku” Wielkopolski. Jak przyjeżdżam np. do Krakowa i ktoś mnie pyta, skąd przyjechałam, odpowiadam: „Teraz mieszkam w Warszawie, ale ogólnie pochodzę z Wielkopolski”.
Czy jest Pani rozpoznawana w Kępnie?
Zdarza się, że jak przyjadę do Kępna, to gdzieś jakieś zdjęcie się trafi, ktoś mnie rozpozna i chce się ze mną sfotografować. Wiadomo, że jest to zupełnie inny rodzaj rozpoznawalności, bo część ludzi wie, co teraz robię, ale też znała mnie wcześniej, więc ma do mnie inny stosunek.
Wracając do Pan książki – co trzeba zrobić, żeby wydać tak dopracowaną, technicznie dobrą, dopiętą na ostatni guzik książkę?
Nawet prezes wydawnictwa „Znak” zaprosił mnie na rozmowę i powiedział, że to jest jedna z graficznie najbardziej dopieszczonych książek w „Znaku”, jakie widział. A on na pewno widział je wszystkie (śmiech). Po prostu trzeba być Weroniką Szymańską, proszę Pana (śmiech). Byłam w tym całym szerokim procesie powstawania książki człowiekiem, który cały czas spinał wszystko razem. Od początku wiedziałam, że chcę, aby to była taka książka, gdzie będzie dużo grafik, nie chciałam, żeby było to minimalistyczne, jak większość tomików poezji, ale żeby była naprawdę bogata. Moje wydawnictwo zaproponowało mi grafik Katarzynę Bućko i na pierwszym spotkaniu powiedziałam jej, jakie motywy bardzo lubię i na jakich mi zależy, pokazałam jej moje ukochane ryciny ze średniowiecza z „danse macabre” i dzięki temu bardzo często pojawiają się te ręce kościotrupów, opowiedziałam też o motywach, których bardzo nie lubię, które mnie wręcz usypiają i nie chcę, aby tam się pojawiły, czyli np. krajobrazy. Również redaktor Agnieszka Narębska od początku doskonale rozumiała, o co mi chodzi. Jest ona kobietą bardzo zorganizowaną, zmobilizowaną, więc idealnie się dogadałyśmy i zrozumiała, że jestem w stanie sobie upuścić krwi i wypruć flaki, żeby to wszystko było dokładnie takie, jak sobie życzę. Od samego początku powiedziała mi też, że będzie ze mną zawsze szczera i tak naprawdę było, ale ostateczne zdanie artystyczne co do tego, co tam ma być, a czego ma nie być, należało do mnie i to jest też niesamowite, że w tak młodym wieku miałam taką wolność artystyczną.
„Znak” jest krakowski, a Pani jest z Warszawy. Jak w ogóle trafiła Pani do „Znaku”?
„Znak” obserwował moje poczynania w Internecie i mój fanpage z poezją. Już dawno myślałam o tym, żeby wydać taką książkę, ale cały czas miałam poczucie, że nie jestem wystarczająca, żeby to zrobić, że ten materiał jest za słaby, że nie będę w stanie zrobić tego tak, jakbym chciała. Miałam w sobie dużo strachu przed tworzeniem tego, bałam się, że to nie będzie dobre. Kiedy do mnie napisali i powiedzieli, że obserwują mój fanpage i czy jest coś, co chciałabym napisać, stwierdziłam, że to jest właśnie ten moment, kiedy mogę i powinnam to zrobić. To było w ubiegłoroczne wakacje.
Jest Pani zadowolona z książki, z całego efektu?
Bardzo! Prawda jest taka, że nie ma rzeczy, którą chciałabym w niej zmienić. Wiele osób mówiło mi, że kiedy dostanę tę książkę do ręki to od razu powiem: „Nie, to miało wyglądać zupełnie inaczej!”, ale dla mnie ta książka jest doskonała i jestem z niej bardzo dumna i zadowolona.
Czy stworzenie tej książki było bardzo czaso- i energochłonne?
Energochłonne – bardzo! Od momentu, kiedy zaczęłam pisać wiersze już pod tę książkę, do momentu, kiedy ona wyszła na rynek, minęło 7 miesięcy. I to było 7 bardzo intensywnych miesięcy, praca, praca i jeszcze raz praca. Wierszy wybraliśmy 84, kilka odrzuciliśmy. W momencie publikacji miałam jeszcze kolejne 80 zaczętych, które nawet nie doszły do mojej redaktor. To było czasochłonne, ale myślę, że było warto.
Dlaczego tak mało napisała Pani o sobie w tej książce (Weronika Maria Szymańska – nadwrażliwa, nadgorliwa, nadpobudliwa. W Internecie pod pseudonimem Billie Sparrow. Nigdy w pełni nie zachowuje powagi ani całkowicie nie żartuje. Lubi rozmawiać z ludźmi, pić herbatę i oglądać memy)?
Nie chciałabym być na pierwszym planie. Jako youtuber bardzo dużo rzeczy mówię od siebie, jeden do jednego, można wziąć je w cytat: „Weronika Szymańska to powiedziała”. A tutaj to wszystko jest takie delikatne i metaforyczne. Chcę, żeby ktoś, kto czyta te wiersze, zobaczył w nich siebie, a nie mnie.
Fiolet. Kolor na pierwszej stronie, kolor Pani włosów... To Pani ulubiony?
To jest mój markowy kolor. Szary jest moim drugim ulubionym kolorem i jego też jest sporo w tej książce, np. na okładce. Bardzo podoba mi się ten efekt, że kiedy się ją otwiera i ten fiolet tak uderza.
Jak wygląda promocja takiej książki? Czy wydawnictwo promuje Panią w jakiś sposób?
Jako youtuber jestem przyzwyczajona do tego, że zwykle wszystko robię sama. Jestem człowiekiem, który odpowiada zawsze za pomysł, realizację i reklamę, tak działam przy tworzeniu filmów. To jest bardzo pomocne, bo jak pomyślę o pisarzach, którzy tylko piszą i nie muszą na każdym etapie czegoś przypilnować, to wiem, że im jest z tym trudniej i przez to, że działa nad tym cały team, początkowa wizja może zostać całkowicie przeinaczona. Dzięki temu, że jestem człowiekiem-kombajnem, który robi wszystko, cała akcja marketingowa wokół tego jest łatwiejsza i przyjemniejsza. Mam swoje miejsca, w których docieram do ludzi, w których oni już czekają.
Ma Pani swoją społeczność, która czekała na papierową wersję Pani rozmyślań?
Nie można na pewno wziąć tego w ten sposób, że ile jest subskrypcji na YouTube, tyle będzie kupionych książek. Jednak jest bardzo dużo osób, które chcą mieć wreszcie coś w ręce, żeby to nie było tylko internetowe, ale rzeczywiste, namacalne. Fajnie jest mieć konkretną rzecz stworzoną przez tę osobę, którą się lubi, coś, co można dotknąć, a potem spotkać się, porozmawiać i dostać autograf. Myślę, że to jest bardzo cenne dla moich widzów i czytelników. Kiedy oni przychodzili na spotkania, piękne było to, że naprawdę przeczytali te książki, co więcej – mieli pozaznaczane karteczkami swoje ulubione wiersze, prosili, żebym podpisywała się właśnie pod nimi, a nie na początku. Nie przyszli tam tylko dlatego, że jestem jakimś ich pustym autorytetem, bo widzą mnie w Internecie, ale ich naprawdę interesuje to, co jest tam napisane.
Jak łączy Pani naukę z promocją książki?
Wszystko to mam zaplanowane. Od poniedziałku do środy mam zajęcia, więc nie przez przypadek wszystkie spotkania autorskie odbywają się albo w środy wieczorem, albo w pozostałe dni. W niedzielę znowu należy spakować manatki i wrócić, żeby w poniedziałek pójść na uczelnię. Nie ominęłam żadnych zajęć przez spotkania autorskie.
Gdyby miała Pani wybrać jakiś jeden swój ulubiony wiersz z tej książki, który by to był?
To byłoby bardzo, bardzo, bardzo trudne. Myślę, że wybrałabym z pięć i jeden z nich wylosowała, bo nie byłabym w stanie wybrać jednego.
Czy zna Pani swoje wiersze na pamięć?
Niektóre. Gdybym dostała jakikolwiek z nich w zmienionej wersji, wiedziałabym o tym od razu. Ale żeby je zacytować byłoby już gorzej. Przynajmniej w momencie wydawania tej książki, bo teraz, po spotkaniach autorskich i po tym, jak widzę gdzieś zdjęcia tych wierszy, za każdym razem coraz bardziej wchodzą mi one w głowę.
Jakieś plany na kolejną książkę?
Jak już mówiłam, nie mogę się odłączyć od tworzenia, więc siłą rzeczy koncepcja na kolejną książkę w mojej głowie już siedzi. Ale najpierw skończmy promocję tego pierwszego tomiku.
Czy tym razem będzie to powieść?
Powieść na pewno nie, bo bardzo lubię krótką formę. Jeżeli kiedyś bym się zdecydowała na prozę, to myślę, że felietony, ale na razie nie chcę tego robić, ponieważ moje vlogi mają formę videofelietonów, więc w filmach realizuję te tematy, które realizowałabym pisemnie.
Czy Pani książka otrzymała już jakąś fachową recenzję?
Jeszcze nie trafiłam na taką, na razie to raczej tylko internetowe spekulacje. Książka jest na rynku od niedawna, więc na to jeszcze przyjdzie czas, ale nie chcę też się w to zagłębiać. Jestem zadowolona, spotkałam bardzo dużo osób, którym ta książka się podoba, bardzo dużo osób, które cenię w jakiś sposób, bo są np. historykami sztuki i wypowiedzieli się bardzo pozytywnie na temat tej książki – to mi wystarcza. Nawet mój profesor od romantyzmu pochwalił mnie przed całą grupą, to było bardzo miłe. Wiem, że są też negatywne opinie, ale to jest całkiem naturalne i tak właśnie wygląda tworzenie kultury. Tworzy się swoje idealne „dziecko”, ale potem nie zostawia się go przy sobie, tylko jest moment, kiedy trzeba je rzucić na pożarcie. Nie ma innego sposobu. Gdybym chciała to zostawić przy sobie, nie byłoby sensu przez 7 miesięcy tyrać nad tym. Teraz jest ten czas, kiedy każdy może wziąć tę książkę i zrobić z nią, co tylko sobie wymarzy – albo ją ukochać, albo wyrzucić przez okno i w sumie to jest też fajne. Przez ostatnie pół roku zaangażowałam się bardzo w kulturę Głuchych i zaczęłam uczyć się języka migowego. Zakochałam się w tym. Moja znajoma, Iwona Cichosz, Głucha aktorka i Miss Świata Głuchych 2016, na swoim Instagramie zrobiła przekład jednego z wierszy na język migowy. To było wzruszające i pomyślałam sobie, że to jest ten moment, kiedy kultura to zasysa, kiedy ludzie mogą zacząć to przetwarzać, czerpać z tego i to jest niesamowite. W końcu nie jestem tylko świadomym odbiorcą kultury, ale też świadomym twórcą. To jest wspaniałe.
Jak scharakteryzowałaby Pani swoją poezję? Co jest najważniejsze w tym, co Pani pisze?
Krótka, szczera i o nas.
Weronika Maria Szymańska – pseudonim Billie Sparrow, urodzona 30 września 1997 r., ukończyła Szkołę Podstawową nr 1 w Kępnie, Gimnazjum nr 2 w Kępnie i Liceum Ogólnokształcące nr 1 w Kępnie. Obecnie studentka na Uniwersytecie Warszawskim na kierunku filologii polskiej. Od ponad dwóch lat tworzy filmiki w Internecie na kanale Billie Sparrow, występuje też na kanale DDOB (Daily Dose Of Beauty) i Profilaktywni. Inetresuje się językiem polskim i polskim językiem migowym.
Bądź pierwszy!